Wyprawa do najgłębszego kanionu świata
Arequipa – II relacja Marty
Myślałam, że będę miała więcej czasu na pisanie, ale tak naprawdę cale dnie mamy rozplanowane i trudno coś wygospodarować. Dobrze, że cafe – internet mamy dosłownie za rogiem i w czasie kiedy pozostali się wylegują, staram się z niego skorzystać.
Arequipa, 2 czerwiec 2002
Rozpływanie na Dolnej Majes przebiegło bez większych komplikacji. Długo się wahałam, czy płynąć czy nie. Ponieważ pierwszego dnia było dość mało czasu na pływanie, zdecydowałam, że ustąpię pierwszeństwa grupie kajakowej. Na ponton zgłosili się: Andrzejek, Gozdek, Izerka, a Luki odgórnie został wylosowany, bo kajaków było tylko trzy a chętnych cała czwórka. Na kajakach więc pływali Findżi, Titek, Żuraw i Diego – kolega Piero. Już zejście na wodę wymagało niezłych akrobacji. Trzeba było znieść ponton po pionowo nachylonej skarpie o wysokości ok. 20 metrów. Cały problem polegał jednak na tym, że nie było tam solidnego podłoża, na którym można byłoby oprzeć nogi. Z każdym krokiem obsuwaliśmy się o metr dalej niż było to zamierzone. Tumany piachu, a w tych tumanach my. Okazało się później, że wszystkie góry w tym rejonie zbudowane są w ten sam sposób. Przy wchodzeniu lub schodzeniu wszystko się obsuwa i jest nie lada wyczynem trzymać się jakiejś konkretnej ścieżki. Ruszyli bez problemu, a my z Grześkiem zjec haliśmy z kierowcą – Peruwiańczykiem w dół, do miejsca gdzie mięliśmy ich odebrać. Dolina Majes, szczególnie w tej wyższej, bardziej suchej i nieurodzajnej części nie sprawia dobrego wrażenia. Zastanawialiśmy się nawet z Grześkiem przez chwilę, czy w czasie jak nasi pływają, nie przejść się i na nogach nie wrócić na biwak, ale doszliśmy do wniosku, że z biedy ludziom rożne rzeczy przychodzą do głowy i czasem dla papierosów czy aparatu fotograficznego gotowi są na najgorsze. Tym bardziej, ze w tych okolicach oprócz tumanów kurzu i obsuwających się gór niewiele jest. Wioski składają się w tych wyższych partiach nawet z dwóch czy kilku domów, z których każdy ulepiony jest z wysuszonej trzciny połączonej błotem. Smutny widok. Człowiek w takich warunkach nie ma nawet serca się targować, widząc że dla nich każdy jeden sol ma wielką wartość.
Przygoda Izerki
Po półgodzinnym czekaniu pojawili się na horyzoncie. Chciałam ich obfotografować, ale minutę wcześniej wróciłam na górę do samochodu po dodatkowe ubranie i właściwie zbiegłam nad wodę w momencie jak już dopływali. Grzesiek filmując, rzucił tylko do mnie taki tekst, ze chyba ćwiczą wypadanie z pontonu, bo właśnie ktoś wypadł. Faktycznie, na pontonie brakowało Izerki, ale znając jej zapał i ambicje myślałam, że po prostu zamieniła się z kimś i wsiadła do kajaka. Okazało się jednak, ze Iza wypadła w momencie, jak ponton wpadł na kamień i ześlizgując się po nim w dół przeszedł dalej. Ona siedziała na tej niskiej burcie i “myk” już jej nie ma. Nic nie usprawiedliwia tego, że nikt nie próbował nawet jej złapać (choć i tak by nie zdążył), wszyscy bowiem myśleli, ze za chwilę wypłynie kawałek dalej. A tu się okazało, ze miejsce tak niewinnie wyglądające, potrafi miech sobie wielką moc. Widać było tylko rękę i żółty kask co chwila niknący w pianie odwoju. Pierwszy na ratunek ruszył Findżi, ale w momencie gdy Izka złapała go za burtę, wywrócił się i robiąc eskimoskę ją zgubił. Żuraw nie zdążył już do niej dopłynąć, bo udało jej się samej wydostać. Ale chyba tylko dlatego, ze stosując się do bystrzackich nauk, usiłowała nurkować świadomie do samego dna, żeby z dolną wodą wypłynąć poniżej. I udało się. Ze strat odnotowano zgubiony pagaj i sandały, reszta pozostała na swoim miejscu. Izerka zaś stwierdziła, że mimo że nigdy jeszcze jej tak nie “wymiąchało”, pierwszy raz udało jej się świadomie zachować w odwoju. I z tego była dumna, oczywiście przygotowując się już na pływanie następnego dnia. Tym razem w kajaku. Dzielna kobieta. Za to ja po tym wszystkim doszłam do wniosku, ze zostaję na ladzie i następnego dnia wybraliśmy się z Grześkiem i miejscowy przewodnikiem odwiedzić okoliczne preinkaskie puebla i tutejsze góry, ale o tym następnym razem.
Jutro wyjeżdżamy do Chivay i potem dalej do Huambo i do Canco na dnie kanionu, skąd chłopcy rozpoczną spływanie głównego odcinka Colki. W AQP będę około 8-9 czerwca. Mam nadzieję, że uda mi się wtedy odebrać pocztę.
Do usłyszenia w następnej relacji!
Pozdrowienia dla wszystkich kajakarzy w Polsce!
Marta Jakubiec