Wyprawa
Przygotowania trwały półtora roku, od jesieni 1988 r. Głównym problemem było zgromadzenie funduszy. Podjęto dwutorowe działania – prace własne i pozyskanie sponsorów. Wyprawa pracowała w kraju, wykonując prace wysokościowe głównie przy okitowaniu budynków mieszkalnych i konserwacji antykorozyjnej (wiosna i lato 1989) oraz za granicą we Włoszech przy zbiorze jabłek (jesień 1989). Zarobione pieniądze przeznaczono na zakup sprzętu kajakowego produkcji niemieckiej (kajaki polietylenowe z oprzyrządowaniem firmy “Prijon”, wiosła firmy “Schlegel”) i austriackiej (kurtki firmy “Camaro”) oraz transport całego wyposażenia (PLO) i uczestników (PLL “LOT”) do Sydney.
Wspomina Mariusz Kulpa
Wyprawa rozpoczęła się 31.01.1990 r. W Sydney wylądowaliśmy 2lutego po 25-ciu godzinach lotu mając w kieszeniach kilkaset dolarów i dużo więcej odwagi i optymizmu. Po trudnej aklimatyzacji, trzy dni po przylocie wyjechaliśmy do miasta Cobram w płn. Victorii, gdzie przez półtora miesiąca zbieraliśmy brzoskwinie, gruszki i pomarańcze zarabiając na kupno samochodów i przeżycie dalszych pięciu miesięcy w Australii. W tym czasie Piotr Darkowski i Leszek Staroń pozostali w Sydney w celu przyjęcia sprzętu wysłanego statkiem i zorganizowania dalszych działań. Po zakończeniu pracy i powrocie do Sydney kupiliśmy dwa samochody typu mini-bus marki “Mazda” i “Ford”. Na rozpływanie zaliczyliśmy rzeki Nepean i Cataract, leżące w pobliżu Sydney. Tuż przed wyruszeniem w trasę jeden z samochodów – “Mazda” uległ w wypadku całkowitemu zniszczeniu. Wyjazd opóźnił się o dwa tygodnie. Dodatkowo, północne obszary Australii, gdzie zamierzaliśmy się udać w pierwszej kolejności, zostały zalane przez ogromne powodzie. Po zakupien iu nowego samochodu, ryzykując wyjechaliśmy w tym kierunku 22 kwietnia. Woda powoli ustępowała, choć na olbrzymich obszarach widać było ślady katastrofy sprzed kilku dni. Droga do Oueensland na północy Australii (ok. 2700 km od Sydney) trwała ponad 2 tygodnie. Połączyliśmy ją ze zwiedzaniem najatrakcyjniejszych turystycznie regionów i miejsc, w tym stolicy Oueensland – Brisbane i Sunshine Coast (Słonecznego Wybrzeża) nad którym leży to miasto, gdzie słońce świeci przez 300 dni w roku. Głównym celem były jednak rzeki. Wspaniałe, potężne i niedostępne rzeki północnego Oueensland: Baron, Tully, Nort Johnston River. Na tę ostatnią zostaliśmy przetransportowani helikopterem i pokonaliśmy ją w zupełnym odizolowaniu przez 3 dni razem z grupą 5-ciu pontonów z amerykańskimi i australijskimi turystami. Ich trudność od III (Baron) do IV, V, -VI (Tully, Nort Johnston). Powrót do Sydney na początku czerwca zamknął tę tropikalną część wyprawy. Im bardziej posuwaliśmy się na południe tym było coraz zimniej, a dzień cora z krótszy. Nastał bowiem czas australijskiej zimy – wilgotnej, wietrznej i chłodnej. Temperatury w nocy często spadały poniżej 0o C. W tych trudnych warunkach klimatycznych, śpiąc pod gołym niebem, dotarliśmy do Camberry, stolicy Australii. I dalej przez(Snowy Mountains (Góry Śnieżne), z pływaniem po rzekach Murrumbrigee, Mulgrave i wycieczką na najwyższy szczyt Australii – całkowicie pokrytą śniegiem Górę Kościuszki, dotarliśmy do Melbourne. Stąd promem Abel Tasman przedostaliśmy się na odległą o 300 km Tasmanię – górzystą wyspę i 6-ty stan australijski. Pobyt na Tasmanii z pokonaniem rzek Mersey, North Esk, Arm i licznymi spotkaniami z tamtejszą Polonią zajął nam 3 tygodnie. Na ląd wróciliśmy 10 lipca i od tego czasu trwały przygotowania do powrotu do kraju. Po 27-mio godzinnym locie z Sydney przez Melbourne, Singapur i Taszkient wylądowaliśmy w Warszawie 5 sierpnia w składzie: P.Darkowski, M.Kulpa, L.Staroń i B.Szymański (St.Grodecki wrócił do kraju na początku maja) Ostatni uczestnik wyprawy wrócił do kraju pod koniec 1991 roku. Ogółem przepłynęliśmy odcinki 11 rzek, poświęcając na to 33 dni. Przejechaliśmy samochodami ponad 20 tyś. kilometrów, zwiedzając całe Wschodnie Wybrzeże Australii i wyspę Tasmanię.
wywiad z 13.01.1994
Wspomnienia Mariusza Kulpy
spisane podczas realizacji wyprawy
Cataract River – 21.04.1990
“… Było jakieś półtora kilometra w górę rzeki. Droga wiodła przez krzaki i śliskie głazy. Wracając, jeszcze raz zacząłem oglądać miejsca, gdzie zniknęło wiosło. Przeszukałem wszystko jeszcze raz, przepatrzyłem na dziesiątki razy i z różnych stron. Wreszcie zupełnie zrezygnowany miałem odejść. Wtedy mój czerwono-zielony Schlegel dopłynął do kamienia na którym stałem…. Z radości ucałowałem obydwa pióra…..”
Cataract River – 22.04.1990
“… Na wodę schodzimy dopiero ok. godz. 15:00. PÓŹNO !!!. Jak późno okaże się niebawem. Rychowi (W.Makuch – od autora) zaklinował się kajak pod skałą. Nieludzkim wysiłkiem udaje się go wyciągnąć, jest trochę odkształcony. Na wodzie zastaje nas zmrok. Nic nie widać. Nie mamy latarek. Wszystkie bystrza trzeba obnosić. Warunki ekstremalne. Do biwaku docieramy kompletnie wykończeni po 22-giej. Presley (Z.Owsiak – od autora) ma mocno pokaleczoną rękę. Po posiłku i zapakowaniu sprzętu wyruszamy w kierunku Cairns. Jedziemy całą noc. Non stop …….”
Tully River
“… Najwspanialsza technicznie rzeka na wyprawie, jedna z najsłynniejszych australijskich rzek raftingowych. Codziennie od kwietnia do października pokonują ją dziesiątki pontonów, głównie z japońskimi turystami. Płynie w głębokim wąwozie. Trudność górnego odcinka (ok. 10 km – 6 godzin płynięcia) – WW IV (+IV przy dużej wodzie). Silny nurt, duże, często nieregularne fale, częste i nieregularne dwoje, szachownice z dużymi kamieniami. Liczne przewężenia i stopnie. Po miejscach trudnych następują kilkusetmetrowe wypłaszczenia. Konieczność nieustannej koncentracji uwagi, szukanie drogi po omacku, często intuicyjnie. Niezbędna umiejętność oburęcznej eskimoski. Pływanie po tej rzece dostarczyło nam niezwykłych doznań, mieliśmy wrażenie brania udziału w jakiejś “dzikiej kajakarskiej ORGII”. Tully R. pływamy wielokrotnie: łącznie 7 razy i wszyscy.
North Johnstone River
“… Potężna górska rzeka, zupełnie niedostępna. Nazywana przez australijskich kajakarzy The King of The Australian’s Rivers – owiana już legendą najwspanialsza rzeka, jaką kiedykolwiek płynąłem. Korzystając z uprzejmości firmy organizującej spływy pontonowe na tej rzece przetransportowano nas helikopterem nad zupełnie, w inny sposób, niedostępną rzekę. Przewodnicy raftów nie dawali nam wielu szans na przepłynięcie. Na wodę zeszliśmy w trójkę – Piotrek, Robert i Ja. Z pontonu filmował nas Leszek. Tak mocnych wrażeń nie zaznałem nigdy. Od zupełnej euforii, do przygniatającego strachu. Po trzech dniach płynięcia w całkowitym odizolowaniu, o puszce sardynek i paczce kornfleksów na każdy dzień, zakończyła się ta wyprawa….”
Murrumbrigee River – 12.06.1990
“… Noc była przenikliwie zimna. Na rzekę schodzimy w okolicach Pine Island. Jest piękna krajobrazowo. Płynie wąską dolinką przechodzącą w małe kaniony. Wielkie, ostre głazy sterczą gęsto w nurcie rozszczepiając go na tysiące strug. Ta skalna kompozycja w połączeniu z gęstym nabrzeżnym buszem daje zachwycający dla oka efekt. Rzeka jest łatwa za wyjątkiem jednego miejsca. Nazwałem je BRAMY RAJU. Cała masa wody wpada nagle w ściany kanionu z dużym spadkiem, przewalając się przez trudny układ kamieni. Najcięższą chwilę przeżył tu Tokarenka (A.Tokarz od autora), którego wessało pod dwa głazy i wypluło po drugiej stronie po kilku sekundach. HORROR !!! Mnie blokuje między ścianą kanionu a głazem po lewej stronie. Próby Piotrka ściągnięcia mnie stamtąd są bezskuteczne. Muszę się kabinować. Spływam kilkadziesiąt metrów, a na ostatnim progu dostaję dwa bolesne strzały (od kamieni)….”
Arm River – wodospad Arm Falls (Tasmania)
“… Wysokość 8 – 10 m. Duża masa wody. W pierwszej części (ok. 3 m) kajak ślizga się po skałach jak po równi pochyłej, dalej prawie pionowa zapaść. Jeszcze dalej zupełnie zerwany fartuch, po czym eskimoska. Przeżycie dużego formatu.
Nort Esk River (Tasmania)
“… Zimno. Chwilami pada deszcz. Przy starcie rzeka płynie wśród gęstych krzaków. Jest wąska. Z wolna nabiera rozpędu. Prócz nas płynie ponton i pięciu Australijczyków. Po niecałej godzinie dopływamy do najtrudniejszej sekcji nazywanej BIG BEND (Wielkie Złamanie). Trzech Australijczyków i ekipa z pontonem obnoszą ten 3-kilometrowy odcinek. My płyniemy dalej. Woda przewala się przez kamienie jak oszalała ze spadkiem 50%. Pierwszy leży Presley. Gubi kajak, ale wyłapuje się po kilkuset metrach. Chwilę później, po kilku próbach eskimoski muszę się kabinować. Chłopaki nie mogli mi pomóc w żaden sposób. Tylko temu, że do końca nie wypuściłem kajaka zawdzięczam chyba to, że żyję. Na ostatnim, przed wyłapaniem się, ok. 2-metrowym progu tracę wiosło. Widzę jak odpływa tuż obok mnie. Odpłynęło. Kajak ściąga mnie na spokojniejszą wodę przy brzegu. Wychodzę. Od Paula pożyczam jego zapasowe wiosło. Jest bardzo krótkie i ciężkie. Wiosłuję nim jak siekierą. Nie chcę ryzykować drugiej kabiny. Schodzę z wody i postanawiam iść brzegiem. Nie myślę o porażce. Przede mną droga przez piekło, przez gęstwinę, przez jaką się nie przedzierałem. Jakby wiedziony instynktem prę najcięższą drogą tuż przy brzegu w nadziei, że spotkam gdzieś swoje, już drugi raz zabrane mi przez rzekę wiosło. I ZNAJDUJĘ !!! Obiecuję sobie, że tego wiosła nie sprzedam za ŻADNE pieniądze !!! Do drogi, gdzie czekają nasze samochody docieram ok. 18:00 po czterech godzinach pokonywania 3-kilometrowego odcinka skał i buszu. Jestem potwornie głodny i skonany……” Fragmenty materiału filmowego zgromadzonego przez filmowca Leszka Staronia podczas trwania wyprawy emitowane były w TVP w programie “Kajakiem po Australii” (wiosna 1993), pozostały materiał czeka na opracowanie.